wtorek, 30 sierpnia 2011

Czarne chmury

Mam dziś zły dzień. I to na pewno nie jest napięcie przedmiesiączkowe, nie!
Obudziłam się (a w zasadzie budzik obudził mnie dwoma drzemkami) kompletnie niewyspana. Nie dość, że poszłam spać wpół do pierwszej, to jeszcze Kubuś obudził w środku mojego snu  i zapłakany okrutnie wylądował na resztę nocki w naszym łóżku. Oczywiście wtulał się we mnie, w moją poduszkę, w moją część łóżka, bo jakżeby inaczej. Nie mogłam oczywiście przyjąć ulubionej pozycji żeby mu nie zgnieść nóżki, rączki albo nie  udusić.
Praca? Moje wynagrodzenie to podstawa i premia za realizację budżetu. O ile za lipiec miałam jeden z najlepszych budżetów w firmie, to nie mogłam dostać premii, bo na okresie próbnym się ona nie należy w moim super zakładzie pracy. Jak już za sierpień premia mi się należy, to po spojrzeniu na aktualną realizację  budżetu załamałam ręce. Marne szanse, że uda się uzbierać wymarzone 80%. O ironio!
Wróciliśmy z Kubusiem do domu i zaczęliśmy szykować kolacyjkę. Niestety, podzielony na kawałki i wrzucony do garnka kalafior przestał się przyrządzać jeszcze przed gotowaniem wody - mimo gazu ziemnego nasza kuchenka gazowa jest na butlę, w której właśnie w momencie gotowania kalafiora gaz się skończył. Zatem kolacja była  bez szaleństw - kanapkowa.
Mąż podpadnięty, więc siedzę naburmuszona. Górka rzeczy do prasowania przywołuje mnie do deski do prasowania, bo mając to zajęcie w planach nawet ją rozłożyłam. Ale trudno - poczeka jeszcze - mnie też się należy chwila odpoczynku.
I w ramach terapii ku poprawieniu humoru jem z dużą częstotliwością pyszniutkie  Toffifee, które dostałam na imieniny. Zjem je całe i z nikim się nie podzielę!

1 komentarz: