czwartek, 30 czerwca 2011

Pani Magister pozdrawia:)

Obroniłam się :) i zakończyłam studia na Wydziale Prawa i Administracji:)
Skończył się pewien etap w moim życiu - raczej trudny, ale zaskakujący i  fajny.
Stresowałam się wczoraj jak nie wiem co. Na dodatek, mój do tej super promotor przyjechał w połowie obron naszej czwórki niezrażony spóźnieniem i faktem, że liczyliśmy na jego obecność, co nastawiłoby resztę komisji na zadawanie łatwiejszych pytań. Kto jak kto, ale dyrektor instytutu samą obecnością może zdziałać cuda. Na moją obronę wszedł jak kończyłam odpowiadać.... No ale nic to. Ważne że do przodu.
W pracy muszę odrobić dwie godziny z wczorajszego dnia więc i dziś odebrałam Kubusia bardzo późno. Nowy dział fajny, aczkolwiek zanim się wdrożę to trochę minie, bo zakres obowiązków znacznie mi się powiększył. Ale za to mam internet:) Szkoda tylko, że brak czasu uskutecznia brak możliwości korzystania w celach relaksacyjnych. Dzisiaj przez dwie godziny próbowałam stworzyć blogowego posta i w końcu dałam spokój.
Dzisiaj rano zaspałam, w ogóle nie pamiętam budzika. Nie wiem czy to odreagowanie emocji czy co, bo na pewno nie zapicie, wypiłam jedno piwko ze znajomymi  i pospieszyłam po Kubusia.   Kubuś obudził mnie o 7.15. Przerażenie  z powodu późnej pory spowodowało że o 8.10 byłam już w pracy, naprawdę nie wiem jak  ja to zrobiłam:)

wtorek, 28 czerwca 2011

Cała w pierzu:)

Oby jutrzejszy dzień był tak obfity w dobre wieści jak dzisiejszy Dosłownie obrosłam w piórka od tekstów na swój temat:)
W pracy co miesiąc każdy z nas odbywa spotkanie z kierownikiem, które ma na celu wyjaśnienie wątpliwości oraz ocenę jakości wykonywanych zadań. Ja miałam takie wczoraj. Kierowniczka generalnie chwaliła mnie, że szybko się uczę, polecała skupić się na tym co robię w przyszłości, bo widzi we mnie potencjał ( o nie, dziękuję:). Pochwały przyjęłam, stwierdzając jednocześnie, że odniosły skutek, bo zmotywowały mnie do dalszej pracy. Dzisiaj Gosia tajemniczo wypytywała mnie o studia, poziom angielskiego. Okazało się, że poleciła mnie na miejsce w dziale, do którego chciałam dotrzeć na samym początku. Pracują tam głównie doświadczone osoby, a że mają kontakt z firmami, jedyne zmiany w godzinach pracy to 8-16 i 9-17 bez pracujących sobót. No i od jutra znowu zmieniam stanowisko pracy:) Ucieszyłam się niezmiernie, mimo tego że teraz to Kubuś chyba cały dzień będzie w żłobku siedział zanim do niego dotrę, ale nie będzie przynajmniej problemu z kolidowaniem pracy mojej i męża.
Kłopot, a w sumie dylemat pojawił się po wyjściu z pracy. Po 15 zadzwoniła mi komórka - znajoma znajomego, która kiedyś została poinformowana, że szukam pracy. W jednostce publicznej szukają referenta jako pracownika służby cywilnej. Gdyby dziś mi nie zaproponowali tej zmiany działu na lepszy to brałabym od razu jeśli by mnie tylko chcieli. A tak, nie wiem co robić. Spotkałam się z panem, który ze mną porozmawiał.Wyjaśnił wszystko, okazało się, że sam ze studiów kojarzy mojego promotora.  Ciepła posadka  publiczna z ciut większą kasą, ale jak zostałam doinformowana zdarza się praca po godzinach, zależna od  zastępcy dyrektora, dla którego byłaby praca. Boję się, że nie pogodzę tego z opieką nad Kubusiem, no i obawiam się zaszufladkowania na pozycji sekretarki do robienia kawy.
No i tak, jak nie było ofert to źle, jak teraz to jest za dużo. Muszę się z tym przespać.
Jutro obrona, wyuczona nie jestem. Mam nadzieję, że jakoś mi pójdzie. Powoli zaczynam się stresować.
Kubuś ma już 18 ząbków, 19. próbuje się przebić, przynajmniej wczoraj próbował jeszcze. Mój biegacz wyrżnął jak długi na chodniku i ma zdarte, lekko posiniaczone kolana, rajzer mały:) Co do gryzienia, to wczoraj w żłobku zaczął gryźć jakiegoś chłopca, a jeszcze inny pogryzł Kubusia. Mój maluch winny, ale nie tylko on, więc wydaje mi się, że oni się po prostu naśladują w tym żłobku.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Przyszła kryska na matyska

Dzisiaj dowiedziałam się terminu obrony mojej MGR. Chwila prawdy to 29 czerwca. Jeszcze do mnie nie dotarło, że to już tak szybko.  Pięć lat minęło jak z bicza strzelił, a jak dziś pamiętam jak wyjeżdżałam z domu objuczona plecakami i torbami. Teraz czeka mnie ostre dziubanko w celu obronienia:) Jutro na dodatek mam egzamin z ostatniego szkolenia w pracy  i jeszcze nic nie umiem.
W końcu wzięłam się za zakończenie przygody z butelką w Kubusiowym życiu. Dziś rano jadł trochę kaszy z miseczki, trochę z butelki. Wieczorem w ogóle nie chciał jeść z miseczki, butelki nie dostał, ale poczekałam aż przejdzie mu złość i zjadł trzy czwarte zawartości. Liczę na to że konsekwencją osiągniemy sukces. Muszę zaraz wyrzucić smoczki, żeby mnie nie korciło. Dalej jednak kulejemy z odstawieniem kaszy wieczornej. Kubuś, nawet po zjedzeniu obfitego podwieczorku owocowego czy kolacji kaszę i tak chce jeść. Nałogowiec normalnie.

niedziela, 19 czerwca 2011

"Blondynka" w czerwonej Skodzie

Żeby wynagrodzić moje żale to Kubusiek był dziś grzeczny w kościele, no może poza jedną nie do końca kontrolowaną przeze mnie ucieczką. Poza tym spał dwie godziny i  ślicznie zjadł obiad. Deser wprawdzie też ale wysmarował przy okazji pół pokoju. Starałam się spędzić dziś z nim sporo czasu ze względu na to że w tygodniu tak mi go brakuje, no i żeby mąż miał względny spokój do nauki. W związku z tym dalej trenowaliśmy ulubione zabawy Kubusia czyli kaskaderskie sztuczki:) Było kręcenie piruetów, skoki z łóżka, bujanie na nodze z podrzutami, a i jeszcze Kubusiowe bieganie w kółko wokół jakiegoś obiektu - dziś to był nocnik a później stołeczek. Musiałam cały czas patrzeć na niego i podziwiać, bo chwila odwrócenia wzroku i od razu przywoływał mnie do porządku.
Zrobiłam dzisiaj z siebie kompletną idiotkę - taką typową blondynę, co można pooglądać na you tube na przykład. Po kościele pojechałam z Kubusiem do biedronki po pieczywo i pieluchy. Na moje nieszczęście, maluch zasnął mi na rękach w sklepie. Z zakupami doniosłam go do samochodu, jakimś cudem dalej śpiącego zapięłam w foteliku i ruszyłam. Po pierwszym zakręcie zobaczyłam dziwny wzrok idącej chodnikiem kobiety. I wtedy mnie olśniło! Moja torebka została na dachu:) Spaliłam takiego buraka, że masakra.  Po prostu zajęłam się układaniem śpiącego Kubusia i zapomniałam, że zostawiłam ją dla większej wygody na dachu. Jakiś pan jechał za mną i uświadomił mnie jak się zatrzymałam, że goni mnie od samej biedronki, żeby mi pokazać o bagażu z dachu. Mój wstyd i zakłopotanie sięgnęły zenitu.... :) Ładnie podziękowałam za chęć pomocy i szybko uciekłam z miejsca zdarzenia........

piątek, 17 czerwca 2011

Łobuziak

W ciągu dwóch dni usłyszałam troszkę o moim Synku od czterech żłobkowych Cioć. O zgrozo! Mój aniołek z diabelskimi różkami zaczął je pokazywać wobec innych....
1. Ciocia Wielki Cyc -  Ponoć Kubuś sobie poradzi w życiu - potrafi sprawnie zabrać komuś trzymaną w ręku zabawkę, a swoją przy każdej próbie mocno trzyma.
2. Ciocia Brunetka, która jakiś tydzień temu chciała wziąć sobie Kubusia na weekend, już się chyba rozmyśliła:) Mój cwaniaczek urządził jej wczoraj jogging podczas pobytu na dworku  - wołał ją, zdejmował sobie czapkę i uciekał, i tak non stop....
3. Ciocia Blondynka - jak nalewa picie do kubeczków, to wie, że za  chwilę pierwszy przybiegnie Kubuś:)
4. Ciocia Ewelina - Kubuś został gryzoniem, atakował dziś dwóch chłopców....
Co do wyrywania zabawek, ciężko mi to egzekwować na co dzień, bo w domu ma wszystkie dla siebie.
Panie zasugerowały wiązaną czapkę, ale jakoś nie podoba mi się na lato wiązana czapka, no i trochę mi szkoda kasy na kolejną letnią czapeczkę.  Pić Kubuś lubi, to fakt, a jak tam biega w tą i z powrotem to nie dziwne że spragniony. Gryzienie ja zauważyłam już wcześniej, ale nie w tej postaci. Kubuś zaczynał łapać mnie ząbkami jak nie chciałam puścić jego ręki.  Nie bardzo mam pomysł na to żeby poprawić zachowanie mojego Rozbójnika, obawiam się tylko, że to nie będzie proste, bo on chyba po prostu jest takim małym niesfornym łobuziakiem.

środa, 15 czerwca 2011

ZNAK

Pojawiły się u mnie oznaki zmęczenia, niedospania, wczesnego wstawania, ciągłego braku czasu, no i picia tego ohydztwa, które niektórzy nazywają napojem życia, inni kawą, a ja syfem, który muszę pić ostatnio. Ciągle chce mi się spać, znowu zaczęły mnie łapać skurcze w stopach, których nie miałam już dosyć dawno. Często mam chwile zwątpienia, nawet pomimo wielu plusów. Dzisiaj, mimo że wczoraj wcześnie się położyłam, wstałam kompletnie niewyspana. Odprowadziłam Kubusia i w średnim humorze pojechałam do pracy.
I wtedy dostałam ZNAK , że tam na górze Ktoś jednak nade mną czuwa, opiekuje się i zajmuje mną samą, kiedy ja o tym zapominam. Po dotarciu do pracy standardowo sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić wiadomości - maniacy tak mają, i wyciszyć dźwięk. Przeszukałam otchłań torebki - nie ma. Kieszenie w kurtce - nie ma. Poprosiłam koleżankę żeby do mnie zadzwoniła - " abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci". Wyobraziłam sobie jak ktoś właśnie przecina moją kartę sim. Siadłam z wrażenia, nieźle mi się dzień zaczynał. Zastanawiałam się czy najpierw szukać numeru do operatora żeby chociaż numer uratować czy posiłkować się mężem, który właśnie wracał z nocki. W tym momencie na telefon koleżanki zadzwonił mój telefon!!!  Okazało się , że wypadł mi w autobusie i znalazł go kierowca, który jako wspaniały człowiek postanowił go oddać. Dał mi godzinę żeby go znaleźć na trasie, bo kończył zmianę o 8:00. Zadzwoniłam do męża, opisałam sytuację i podniecona wróciłam do pracy. Uściskałabym tego Pana chętnie ale nigdy nie będę wiedziała, który z wożących mnie kierowców autobusowych jest takim dobrym człowiekiem. Jak wróciłam, telefonik już na mnie czekał na połeczce. Uff :) Są uczciwi ludzie na tym świecie, już nie będę w to wątpić.

wtorek, 14 czerwca 2011

Pa pa!

W tym tygodniu mężuś niestety znowu pracuje na nocną zmianę. W tym sęk, że znowu musiałam kombinować jak zorganizować każdy dzień naszej trójki. Stanęło na tym, że poprosiłam panią ze żłobka o możliwość przyprowadzenia Malucha 40 minut przed otwarciem żłobka przez cztery dni od dzisiaj. Zgodziła się bez problemu, więc pozostało jej tylko zapłacić. Pieniędzy  nie chciała (wyszłoby niecałe 30zł). Kupimy  w takim razie dobre czekoladki i zmówimy zdrowaśkę, że trafiliśmy na taki fajny żłobek. Ale do rzeczy. Jak już wychodziłam rano z tego żłobka, to Kubuś po raz pierwszy zrobił mi PAPA na do widzenia! Kompletnie się nie spodziewałam. Licze na to, że to sygnał, że mój mały chłopiec dobrze się czuje  w tym miejscu. Tak  się podnieciłam tym pożegnaniem, że nie trafiłam w drzwi wyjściowe... :)
W pracy zmieniłam stanowisko pracy w związku z tym, że razem z kierowniczką zmieniliśmy dział. Mam wygodne słuchawki i płaski monitor a nie wielkie pudło które zajmowało pół biurka. Dalej siedzę na wylocie i każdy kto wchodzi na teren naszego działu widzi mój ekran. Tylko  w sumie - co ja mam na nim robić? Internetu nie ma, windowsowskie gry zablokowane, żadnych ciekawych zdjęć ani dokumentów nie ma, pozostaje tylko pracować.
Lubię momenty w swoim życiu kiedy nawet w drobnej sprawie potrafię zawalczyć o swoje. Szczególnie że takie przypadki zdarzają się raczej rzadko. Pracuję w programie, który "nie przyjmuje" znaków innych niż polskie. Moje nazwisko ma trochę wspólnego  z Niemcami i inaczej się je pisze.  Niby ten mały błąd mi nie przeszkadzał, ale jednak wolałabym żeby mnie kojarzono po prawdziwym nazwisku   a nie podobnym. Dopiero dzisiejsza prośba została uwieńczona sukcesem, to miłe:)

środa, 8 czerwca 2011

Dzień jak co dzień

Uff, oddałam w końcu stworzoną w pocie czoła moją pracę mgr.  Pojechałam wczoraj na uczelnię w celu zobaczenia się z Profesorem. Długo go nie było, zadzwoniłam i pytam:  - Będzie Pan dziś na wydziale?    - Ależ skąd, przecież  w Katarze jestem! No i oddałam moje wypociny do sekretariatu.
Odpukać, Kubuś przespał drugą noc bez pobudek. Wprawdzie wstaje teraz o 5 (!!!!)  ale oby te przespane noce zawitały na dobre w naszym życiu. Ostatnio rozśmieszają mnie bardzo drobne rytuały dnia codziennego, których my go nauczyliśmy, a o których on nam teraz przypomina. Jak tylko wstanie i zostanie wypuszczony z łóżeczka pędzi do swojej szafki po skarpetki. Wybiera najbrzydsze, zawsze te same. To nic, że potem co chwilę je ściąga. Teraz ja go rano odprowadzam do żłobka i żyć mi nie daje z rana, bo od 6.30 przynosi mi co chwilę swoje sandałki, ewentualnie moje buty i stoi pod drzwiami gotowy do wyjścia choćby w piżamie. Po wyjściu pędzi otwierać bramę, chociaż sam nie da rady i raźno mszeruje do Cioć i dzieci. Dzisiaj nawet ładnie został, ale mina mu trochę zrzedła, bo Justynka zanosiła się z takim wrzaskiem, że na ulicy ją było słychać. Załamuje mnie fakt, że Kubuś znowu przeziębiony. Dostaje leki, ale jakoś mam wrażenie, że nie pomagają. Chcę zacząć mu coś dawać na odporność ale kompletnie nie mam pojęcia co. Siostra mi kiedyś poleciła Echinaceę, ale trochę się obawiam bo to dla starszych dzieci, chociaż ona swojej dwulatce to podawała.
A w ogóle to fajna pogoda, niech się utrzyma do weekendu, żebym dostała choć szansę na wystawienie mojego ciałka na Słoneczko:)

sobota, 4 czerwca 2011

Nareszcie czy już weekend?

Połączenie pracy i szkoły plus małe dziecko wcale nie jest takie proste. Jak już się w miarę wykurowaliśmy to się okazało, że mąż musi iść wyjątkowo przez cały tydzień na noc do pracy, a ja w tym czasie nie zdążę dotrzeć ze swojej. Znowu proszę rodzinę o pomoc. A co najgorsze, mój teść przyjechał dwa razy ( na dwa lata łącznie może cztery, teściowa raz) i stwierdził, że jeśli chcemy pomocy to możemy zawieźć im malucha na cały tydzień i przyjeżdżać do niego w weekendy. Ja się na o w życiu nie zgodzę, bo nie wyobrażam sobie, że miałabym widywać moje Szczęście raz na tydzień, zapłakałabym się za nim. Wiem, że i on tęskniłby za mną i tatą, nie mówiąc już o tym, że moja wizja wychowywania dziecka różni się znacznie od ich. Co innego raz na jakiś czas na jedną noc, ale prawie na stałe? Czułabym się jakbym się własnego dziecka wyrzekła na konto pieniędzy. Chciałabym, żeby się już wszystko ustabilizowało. Brakuje mi ostatnio czasu, w pracy na razie nie możemy za bardzo się wychylać, że nam coś nie pasuje i tak potem wychodzi. Na poniedziałek i wtorek pomoc już pewna. Potem jeszcze zobaczę, ale może uda mi się przesunąć trochę godziny pracy w drodze wyjątku.
Ja weekend spędzam w bibliotece więc nawet mnie ten wolny czas za bardzo nie cieszy. Mąż zrobił obiad wg instrukcji, ale do niewielkiej ilości zupy dodał całą śmietanę, nawet jemu smakuje, ale ja akurat śmietanę toleruję o tylr o ile, więc śmietanowy odór z brokułowej zupy odebrał mi apetyt.
W związku z tym, że Kubuś jak już woła SIUSIU! to w chwili gdy pierwsze krople już się szykują do opuszczenia ciepłego ciałka, to dziś w ciągu 3,5 godziny zużył 6 par majtek:) Jakiś postęp zauważyłam, bo zaczął reagować, ale droga jeszcze daleka. Gdybym siedziała z nim w domu, więcej czasu bym poświęcała na naukę nocnikowania, a tak to wymówki znajduję i uczymy się głównie w weekend.
Panie w żłobku bardzo go chwalą, po chorobie tylko nie ma już takiegodużego apetytu, jak mówią. Ja dalej jestem w szoku, że jakiś apetyt w ogóle ma.  Piesek - przytulanka stał się nieodłącznym żłobkowym przyjacielem. Nie nosi go w ciągu dnia raczej, ale do spania koniecznie.  No i nosimy go codziennie w tą i z powrotem:)
Chciałam zauważyć, że brak jakiejkolwiek opalenizny na moim megabladym ciele sprawił, że Kubusia ręce do łokci są bardziej opalone od moich, porażka na całej linii .......... :)