piątek, 27 maja 2011

I znowu koniec tygodnia?

Po prostu nie mam czasu! Ten tydzień zleciał mi błyskawicznie. Z mężem się mijamy bo chodzimy na różne zmiany żeby miał się kto zająć Kubusiem. Nawet nie mam czasu z nim porozmawiać:( Mało śpię, wiecznie jestem niewyspana a od niedoboru magnezu znowu zaczęły łapać mnie skurcze w stopach. No ale nic, jakoś to przetrwamy, mam nadzieję.
Kubuś od niedzieli na antybiotyku. Tradycyjnie, zjazd rodzinny zakończył się ostrym dyżurem, tym razem o 3 w nocy.maluch nie radził sobie kompletnie z bolącymi i ropiejącymi od przeziębienia oczami. No i okazało się, że ma lekkie zmiany w oskrzelach. Dostał Augmentin i kilka dodatków.  Nie mamy wolnego jak na razie w naszych zakładach pracy, więc zatrudniłam "opiekunki"  do pomocy:) Poniedziałek - właścicielka mieszkania, pani Ewa,  wtorek - mój Tata, środa - Tata męża. Jakby mało było galimatiasu to jeszcze jutro obydwoje idziemy do pracy i właśnie za chwilę przyjedzie znowu Tata męża. Wszystkim bardzo dziękuję za pomoc! Nie wiem co bym bez Was zrobiła!.
Dzień Mamy upłynął pod hasłem: "Tatatatatata!" Kubuś wstał o 4 rano i przez piętnaście minut żegnał tatę płacząc donośnie pod drzwiami, a potem tylko leżakował i nie zasnął całkiem. No ale dostałam laurkę, czekoladki i kwiatek z bibuły ze żłobka więc wybaczam:)
Dziś niestety obudził się sam przed 4. Zanim zasnęliśmy było przed 5, no i zaspałam. Nie pamiętam kompletnie żebym wyłączała budzik:)  A że nie zamierzałam się spóźniać znowu do pracy (tak, tak, w poniedziałek mi się zdarzyło)  to w ciągu 25 minut naszykowałam siebie, Kubusia, zaniosłam go do żłobka żeby było szybciej i zdążyłam na odpowiedni pociąg. Dom za to zostawiłam w takim stanie jakby właśnie tornado przeszło:)
Chciałabym znaleźć czas żeby zabrać Kubusia w końcu na jakiś duży plac zabaw, żeby pobawił się z innymi dziećmi, ale coś czuję że to dopiero w lipcu.

Maniusia! Poproszę o Twojego maila! Bo nie mam dostępu do bloga a chciałabym go dalej czytać! Po prostu zapomniałam że to do dziś te maile miały ddotrzeć do Ciebie.

środa, 18 maja 2011

Pociągamy

Epidemia jakaś czy co? Kubuś chory od piątku, mąż od soboty, ja od wczoraj. Jakiś łoś musiał im przecież po leki chodzić zanim sam padł:) Rodzina chora, znajomi chorzy, w żłobku co drugie dziecko ma gila. Ja mam dzisiaj generalnie dzień "schodzenia". Teraz ciut lepiej bo się naszprycowałam lekami po powrocie z pracy, ale jak wracałam i znalazłam wolne miejsce w autobusie, to zamknęłam oczy żeby nie widzieć starszych pań wchodzących do środka. W weekend zjazd rodzinny, więc musimy się wykurować szybko. Maluch w nocy budzi się i płacze po 50 minut. Nie wiemy co mu jest, wydaje mi się że to kwestia bolącego gardła i zapchanego nosa. Robimy wszystkie zabiegi - pić, opróżnianie nosa, aplikacja leku, uspokajanie, gadanie itp. ale zanim się uspokoi to trochę mija. No i dziś np.  zaspałam na wcześniejszy pociąg do pracy.
Dziś zrobiłam drugie podejście żeby oduczyć go porcji wieczornej kaszy. Ostatnio się nie udało i wydawało mi się, że nie najadł się kolacją. Płakał przy łóżeczku  z pół godziny nawołując po swojemu, żeby mu w końcu dać tą kaszę.  Dziś zatem przegłodziłam go po deserze, naszykowałam jajecznicę z pomidorem i koperkiem. Wtrząchnął prawie całą. I co? To samo, nie daje się przekonać, że już zjadł kolację, że kaszy nie ma. Wydawało mi się, że dla mojego niejadka to nie będzie problem, a tu proszę. Wielka miłość. Nie mam na niego pomysłu. Jak tak dalej pójdzie, to zacznę kombinować tak jak z pozbyciem się smoczka.

niedziela, 15 maja 2011

Na zwrotnicy:(

I u nas dziś nieciekawie. Rano, po zjedzeniu kaszy, Kubuś zwrócił ją po minucie. Miałam wrażenie, jakby po nacisku na brzuszek, szybkim ruchu, sama nie wiem. Poza ulewaniem w okresie niemowlęctwa nigdy nie wymiotował. Jako że zwrócona kasza była jedzona o 6, o 8.30 dostał kanapkę z gotowanym jajkiem, które bardzo lubi. Zjadł, humorek mu dopisywał, ale po 10 zsunął się z krzesełka do karmienia. No i jak skończył płakać, zwrócił wszystko, co tylko zjadł. No i mam teraz mętlik w głowie, bo nie wiem, czy te wymioty to jakiś wirus, czy ten drugi raz to tylko po upadku. Musiały go nieźle zszokować i zmęczyć te jego wymioty, bo na moich rękach bardzo się wyciszył, pozwolił przebrać bez oporów, a potem poszedł spać. Zobaczymy, co będzie jak wstanie, ale jeśli znowu akcja się powtórzy, to nawiedzimy jakiś dyżur, bo ani nie wiem co podać takiemu maluchowi poza herbatką z mięty ani leków nie mam na nową dla nas okoliczność. Martwię się tylko, co jutro  z nim zrobimy, ale najwyżej będziemy prosić którychś dziadków o pomoc.

piątek, 13 maja 2011

Tydzień w żłobku

Kubuś już od tygodnia chodzi do żłobka. Zbyt krótko żeby wyciągać jakieś wnioski, ale różne zachowania Kubusia motywują mnie do spostrzeżeń.
Panie żłobkowe chwalą, że grzeczny, że je, że przylepa i mały podrywacz, że zaczął zasypiać na leżaczku, ale wejścia i niektóre powroty to już inna kwestia. Do tej pory było tak, że Kubuś zaczynał kwilić w chwili oddawania na ręce Cioci. Dzisiaj poszłam z nim na piechotę. Nieskromnie powiem, że wyglądalismy ciekawie, taki mały człowieczek z mamą za rękę i pluszowym psem pod pachą:) No ale jak Kubuś zobaczył furtkę od żłobka, to już fajnie nie było. Płacz był pokazowy, bo z próbą "pokłonów do allacha". Po wejściu się uspokoił, ale powtórzył płaczki przy przekazywaniu. Z kolei chyba we wtorek, jak go odbierał tata, to maluch urządził scenę, że chce zostać. I weź tu  człowieku zrozum własne dziecko...
Odkąd Kubuś chodzi do żłobka, nasze popołudnia nie zawsze są miłe. Maluch zaczyna awanturę przy każdej możliwej okazji. Jęczy potem, marudzi długo, sam nie wie czego chce. Nie wiem czy to rozładowywanie emocji po dniu poza domem bez rodziców czy po prostu okres buntu, ale czasami ciężko znieść te jego grymasy.
Ale za to jeszcze bardziej lubi tańczenie Graniastego kółka, którego go kiedyś nauczyłam. Widocznie panie w żłobku też to  praktykują.
Smuci mnie trochę, że tak mało mówi. Mam nadzieję, że żłobek pomoże mu się rozkręcić.
Na nasz żłobek na razie nie narzekam. Zachwyca mnie to że jest tak blisko domu, bo możemy chodzić na piechotę bez wózka ( to jedyny moment kiedy Kubuś chce iść za rękę). No i pewnie jest najbardziej normalnym żłobkiem, jak i inne, ale skoro panie są tu takie miłe to lepiej dla nas. Muszę tylko zorientować się ile zużywają pieluch na mojego szkraba, bo jakoś mam wrażenie, że dużo. Głupio o to pytać, bo powiedzą, że nie decydują kiedy maluch sika, ale wydaje mi się, że często trochę na wyrost go przebierają, a ja zo to płacę.
W pracy zdałam już egzamin z pierwszego szkolenia.  Od poniedziałku zaczynam pracę zmianową. Przez parę dni mam czas na rozkręcenie a potem już orka na całego.

wtorek, 10 maja 2011

Laryngolog zaliczony, a mamusine serce pełne miłości

Wczoraj Kubuś nawiedził  z Tatą poradnię laryngologiczną, do której zapisaliśmy się dwa miesiące temu w sprawie jego za krótkiego wędzidełka językowego. No ale jak się człowiek za bardzo nakręca, to zawsze jest odwrotnie. Mieliśmy z mężem wizję, że lekarz na miejscu podetnie mu języczek a tu nici. Okazało się, że są dwa przypadki, kiedy podcinają:
1. kiedy dziecko nie radzi sobie z przełykaniem, ssaniem.
2. Kiedy zleci logopeda.
Co więcej, zabieg jest  w znieczuleniu ogólnym, co już nie wydaje mi się nieinwazyjne dla malutkiego człowieka.
Na tą chwilę pani laryngolog kazała czekać do ok. 4-5-ego roku życia, udać się do logopedy i on zdecyduje co z fantem zrobić. Na pewno się udamy, bo ciekawi mnie co powie.
Dzisiaj pierwszy raz odbierałam Kubusia ze żłobka ( to jego trzeci żłobkowy dzień). Serce mi pękało z dumy i radości, jak mój Smyk po tym jak mnie zobaczył i  rozpoznał powiedział Mama i za moją zachętą przyszedł dać mi buziaka i się przytulić:) To nic, że to było podczas zabawy na dworze i był cały umorusany. Moja radość - bezcenna. Panie go chwalą, że nie płacze, no i ma już swoją ulubioną Ciocię, a Ona jego:) Moje kochane słoneczko:*
Zasnął dziś w ten  sposób, że Ciocia siadła, a on przyszedł, przytulił się i zasnął. Kazałam dążyć do zasypiania na leżaczku.
Oglądałam dziś lżejsze buciki dla niego, ale po tym jak zobaczyłam stan ubranek i butów po zabawie na żłobkowym podwórku, to zaczęłam się zastanawiać czy jest sens, bo szybko się zniszczą.

piątek, 6 maja 2011

Pierwszy dzień w żłobku

Na miejscu pojawiliśmy się ok. 7.20. Kubuś czuł się nieswojo, ale zdążył zauważyć dwa wózki dla lalek, którymi bawił się w środę i jeden z nich zabrał Maciusiowi. Pojękiwał więc weszłam z nim do pokoju zabaw, pokazałam zabawki i po paru minutach zaczęliśmy się zbierać. Pokazałam tylko pani opiekunce co przyniosłam dla Kubusia, pożegnałam malucha ( on mnie niestety nie) i pani nas "wygoniła". Wiedziałam, że będę przeżywać, ale że aż tak? Po wyjściu stanęliśmy na chwilę pod bramą, jakbyśmy nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Niewiele brakowało żeby mi łzy zaczęły lecieć, bo byłam pewna że Kubuś już się zorientował że mamy nie ma. No ale pojechałam do pracy. Nie mogłam skupić myśli i strasznie się denerwowałam, więc o 9 zadzwoniłam z prośbą o informacje o Synku (jestem przewrażliwiona?). Okazało się, że Smyk ładnie się bawi, nie płacze, kokietuje opiekunki i nie jest mu źle. Od razu się uspokoiłam zadowolona, że zdecydowałam się zadzwonić. Od razu lepiej mi się pracowało. Po 12 Pani zadzwoniła do męża, że Kubuś już śpi, aczkolwiek nie zasnął na leżaczku, tylko u pani na rękach. (Trochę mnie to osłabiło, ale potem tłumaczyła, że to pierwszy dzień i że będą dążyć do naszej normalności). A o 15 powiadomiła że lepiej Kubusia już zabrać, żeby się mój chłopiec nie zraził. Mąż odebrał go, na co maluszek zareagował uśmiechem, ale ponoć z panią żegnał się lepiej niż ze mną jak wychodzę z domu. I w poniedziałek zostaje na cały dzień. Jestem mega szczęśliwa, że tak sobie poradził i że taki z niego Zuch. Ciekawe kiedy będzie kryzys, bo słyszałam od dwóch osób pracujących z małymi dziećmi,  że jedne dzieciaki mają kryzys od razu, a inne po dwóch tygodniach. W poniedziałek Kubuś miał już zostać na cały dzień, ale przypomniałam sobie, że w poniedziałek dawno zapisana wizyta u laryngologa! I znowu ja nie pojadę z nim, bo będę w pracy:(
W pracy miło, mam same szkolenia na razie, więc wszystko obce i skomplikowane. Niestety nie trafię do działu gdzie miałabym jedną zmianę. Szkoda, praca od 8 do 16 to wyśnienie moich marzeń.

środa, 4 maja 2011

No i się zacznie:)

Dzisiejszy dzień był pełen emocji.
Pierwszy dzień w pracy upłynął miło, oby tak było ciągle, ale czas pokaże. Jutro podpiszę umowę, jeśli szczęście dopisze to będę pracować od 8 do 16, ale raczej na razie nie. Wczoraj naszykowałam sobie wszystkie rzeczy. Nawet wędlinę na kanapki pokroiłam, folię aluminiową urwałam, chleb naszykowałam, tylko żeby nie obudzić chłopaków.  Obudziłam się bez budzika. No ale niestety. Kubuś obudził się chwilę po odkręceniu wody w prysznicu. No i skończył się wolny dzień  Tatusia:)
Próbowałam na uczelni wydostać czekający na mnie certyfikat potwierdzający że trochę dukam po angielsku, ale niestety, odbiory tylko we wtorki.
Po powrocie do domu (najbardziej męczą mnie powroty w autobusach na stojąco), zdecydowaliśmy, że rozejrzymy się za żłobkami, żeby mieć już ten wybrany. Z trzech najbliżej nas (uważam, że przy dojazdach komunikacją odległość gra dużą rolę) wybraliśmy dwa, bo w tym trzecim wpisowe wynosiło 500zł i dla nas to za dużo. W pierwszym nie spodobał mi się budynek, stary, podwórko nie zagospodarowane w ogóle. No ale nie to najważniejsze. Sale nawet ładne, dowiedzieliśmy się różnych rzeczy, np że promocja ze strony internetowej już dawno nieaktualna, co wg mnie nie jest  lojalne. Bo po co w takim razie ta strona, skoro  na wejście mnie okłamują? Maluchy śpią tam w sali z drugiej strony korytarza i zastanawialiśmy się czy są jakieś nianie elektroniczne, które pomagają je usłyszeć. Okazało się, że jak już się dzieci nieźle wydzierają, to je słychać. Poszliśmy dodrugiego żłobka. Zobaczyłam jedną z mam wychodzącą z maluchem i popędziłam do niej jak wariatka wypytać o jej odczucia. Ona opowiadała mi z 10 minut opowiadając, że w środku może nie przewspaniale, ale jej córcia nie chce wracać do domu a panie przemiłe. Zadowolona dołączyłam do moich chłopaków. Powitały nas maluchy bawiące się  z paniami na podwórku. I dostałam to czego oczekiwałam. Spodobała mi się normalność pań, a do tego ich poświęcenie i zwrócenie uwagi na każdego malucha z osobna. Złobek jest bardzo blisko nas więc tym lepiej. Obejrzałam wszystkie kąty, opowiedziałam o synku nie-aniołku, który został na dole w sali zabaw. No i się zapisaliśmy, bo się okazało, że maj jest za połowę ceny, a miejsca się kończą. W piątek dzień adaptacyjny. Matko, jak ja sobie poradzę? Obiecuję, że będę słuchać pani. Nie chcę  być mamą, która jeszcze bardziej  utrudnia dziecku rozstanie z rodzicem. A na razie tworzę listę co muszę kupić maluchowi na wyprawkę.No i spisuję listę osób, na których widok moje dziecko nie ucieknie w ramiona żłobkowej cioci:)