niedziela, 22 kwietnia 2012

Faktycznie życie do góry nogami

Dzisiejsza niedziela miała być super dniem spędzonym we trójkę, pełen relax itd. Mimo, że ja na noc do pracy, to  w planach miałąm spacerkowanie, zabawy i wspólne spędzanie czasu. No i niby tak było, ale to zdecydowanie nie był Kubusiowy dzień. Zaczęło się od odmowy zjedzenia kaszki, którą je codziennie z apetytem. Pochlipał parę łyżek płatków z mlekiem i na tym śniadanie zakończył. Kolejno wylał herbatę na stół, dostało się nawet talerzykowi z wędliną. Na 10:00 wybraliśmy się do kościoła. NIestety, o jakiejś 10:10 krew mnie już zalewała, bo wyskoczył z wózka i  zaatakował konfesjonał - folijki chroniące księdza przed wyziewami ludzi, schodki do klęczenia, steropianik na księdzowym siedzisku, po czym zaczął się wydurniać, wyć, zawodzić, a jak po cichu mu powiedziałam, że jest niegrzeczny, to stwierdził, że to ja jestem niegrzeczna. Wysłałam go z Tatą na dwór. Tam się wyhasał, więc Tatuś wiele z mszy nie wyniósł. Przed spaniem zjadł jogurt, więc wg mnie za wiele się nie najadł. Po 1,5h spania odmówił zjedzenia zupy, drugiego dania. Ze względu na mój pracujący weekend naszykowałam na dwa dni kotletów mielonych, które moi mężczyźni lubią - wczoraj zjadł z apetytem, dzisiaj stwierdził, że nie lubi. Ciśnienie mi się podniosło. Zakomunikowałam, że jesli nie zje obiadu, to my rodzice sami pójdziemy na dwór, a on zostanie sam w domu. Nie przejął się zbytnio, ale stwierdziłam, że pęknie jak zobaczy że faktycznie wychodzimy. O ironio, jak ja nie znam swego Syna! Ubraliśmy się, pożegnaliśmy i wyszliśmy z domu, a  on nawet nie jęknął. Kopary nam opadły i zaczęliśmy się zastanawiać co robić. Staliśmy pod drzwiami jak kretyni i śmialiśmy się z samych siebie:)  Nie usłyszeliśmy oczekiwanego płaczu, zawodzenia ani próby otworzenia drzwi. Po 10 minutach weszłam zobaczyć co się dzieje. Siedział sobie na łóżku, wrawdzie minę miał średnią, ale przejęty to raczej nie był. zapytałam czy jednak chce iść na dwór. Chciał, ale obiadu odmówił. Wyszliśmy znowu sami. Dobrze, ze było ciepło, bo wtedy to by była jeszcze większa porażka:) Po paru minutach skapitulowałam  - wróciliśmy, przymuszenie do zjedzenia obiadu efektów nie przyniosło, więc poszliśmy na ten dwór - Kuba na głodniaka. Poszliśmy do lasu, Kubuś na rowerku. W pewnym momencie zechciał odpocząć od jeżdżenia i sobie pochodzić. Wzięliśmy rowerek a on sobie poszedł prosto do wielkiej błotnistej kałuży i pochlapał sobie nogami. Ekstra. Normalnie ryczeć mi się ze złości chciało. No ale trudno, jakoś to doczyszczę. Zaczęliśmy się z mężem  wygłupiać i rzucać w siebie małymi suchymi patyczkami. Fajnie było do czasu. Szkoda tylko, ze to zawsze ja jestem pokrzywdzona. Mój małżonek rzucił we mnie szyszką i trafił w skroń. Nie chciał, ale boli do tej pory pod dotykiem. Odechciało mi się spacerów, ciepłej niedzieli i w ogóle wszystkiego. Wypiłam kawę i prawie z przyjemnością pojechałam do pracy. A teraz "pracuję" za biurkiem, bo mam chwilowo papierkową robotę. Ot, taka to dzisiejsza niedziela u nas.

4 komentarze:

  1. Oj śmiałam się czytając jak wyszliście na dwór a Kuba olał temat. Dobrze, że to nie styczeń :) Myślę, że jeszcze wiele o naszych dzieciach nie wiemy. Macie już przynajmniej małą próbę tego jak Wasz synek grzecznie zostaje sam w domu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale Was Kubuś omamił ;) I jeszcze Ci się oberwało, mam nadzieję, że śladu nie masz. Oby jutrzejszy dzień Kubusia, był odwrotnym do tego dzisiejszego :)
    Pozdrawiam -kajtusiowa mama

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, łączę się z Tobą w bólu ;-) i internetowo podaję dłoń. To, co to nasze chłopaki są w stanie zrobić w jeden dzień, to chyba się wydawało nam kiedyś niemożliwe przezdwa lata,co nie? Pozdrawiam z dna Rowu Mariańskiego, w którym się znajduję dziś dzięki mojemu smykowi. Buziaki. Magda B. (matka niesfornego Olka)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bywaja takie dni,że nawet najspokojniejsza niania traci siłę. mamusie ,trzymam za was kciuki i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń